MARCIN KOZIOŁ I DOROTA KOMAN W ROZMOWIE O REDAGOWANIU KSIĄŻEK PRZYJAZNYCH DZIECKU

Malinka Wombat to nowa seria książek przygodowo-przyrodniczych Wydawnictwa Bumcykcyk dla przedszkolaków oraz uczniów pierwszych i drugich klas szkoły podstawowej. Przy okazji premiery Psotnik rozmawia z jej autorem oraz redaktorką o tworzeniu książek przyjaznych dziecku i roli redaktora. Przeczytajcie, co Marcin Kozioł i Dorota Koman w rozmowie o redagowaniu książek przyjaznych dziecku zdradzili Psotnikowi 🙂

 

Psotnik: Właśnie oddałeś w ręce czytelników dwie pierwsze części nowej serii dla najmłodszych Wydawnictwa Bumcykcyk. Wyglądają bosko, ale proszę, opowiedz o tych nowościach coś więcej!

Marcin Kozioł: Moje nowe książki o uroczej Malince Wombat przepięknie zilustrowała Monika Urbaniak. Wydane są w dużym formacie na grubym, lekko błyszczącym papierze. Każda strona to prawdziwe dzieło sztuki, na którym całostronicowe obrazy przenikają się i uzupełniają ze słowami opowieści. Czasami słowa zamieniają się magicznie w to, co oznaczają. Na przykład zdanie o latawcu zaczyna trzepotać na wietrze… To książki, które mają być przyjazne dziecku. Nic nie może więc przeszkadzać w lekturze i dobrej zabawie. Postaraliśmy się, by cudownie kolorowa treść zamknięta była w twardej oprawie i o to, by książka dobrze leżała w rękach młodych czytelników, a także ich rodziców. Bo to jest lektura nie tylko dla dzieci samodzielnie czytających, ale także tych, które czytają z rodzicami lub starszym rodzeństwem.

 

Psotnik: Kim jest tytułowa Malinka Wombat?

Marcin Kozioł: Malinka pochodzi z Australii, jak wszystkie wombaty, mieszka w norce, jest ciekawa świata i ciągle przydarzają się jej jakieś przygody. To ważne dla każdego, kto jak ona marzy o byciu reporterem. Malinka łatwo nawiązuje kontakty i zdobywa nowych przyjaciół wśród zwierząt w jej rodzinnych stronach, czyli w Wombacim Lasku. W ten sposób czytelnik, przy okazji dobrej zabawy, poznaje różne gatunki zwierząt, nie tylko wombaty. W jednej z książek poznaje kangurka i jego mamę, Panią Kangurową, w drugiej – zadziorne papugi kakadu z żółtymi czubami. Dowiaduje się też więcej o samych wombatach, bo w tej przygodzie obok Malinki występuje Klops, jej nieco starszych brat, miłośnik klopsów z trawy i korzonków.

 

Psotnik: Brzmi świetnie, czyli to seria o zwierzętach?

Marcin Kozioł: Poznajemy zwierzęta, odkrywamy ciekawostki przyrodnicze – jednak to wiedza przemycana między kolejnymi uśmiechami albo nawet wybuchami śmiechu czytelnika. Niektórzy pamiętają zapewne moją serię o Maksymilianie Wombacie. To najstarszy brat Malinki, prawdziwy podróżnik. Te interaktywne książki o jego podróżniczych przygodach wymagały więcej wiedzy i skupienia, choć również były śmieszne. Seria o Malince Wombat zawiera co prawda wiele ciekawostek i przydatnych wskazówek, ale jest dużo prostsza w odbiorze, dopasowana do młodszych czytelników.

 

Psotnik: Zatem to seria o ciekawostkach? Ale co konkretnie masz na myśli? Dzieci dowiedzą się, na przykład, jak zrobić naleśniki?

Marcin Kozioł: Może kiedyś będzie i o naleśnikach. Po części są to ciekawostki przyrodnicze wplecione w zabawne przygody. Jednak te opowieści niosą też przesłanie lub wskazówki zupełnie innego rodzaju. Mam nadzieję, że dziecko wyciągnie z nich coś, co przyda mu się nie tylko w Wombacim Lasku na drugim końcu świata, ale także w przedszkolu lub domu. Takie wskazówki mogą pomóc w budowaniu relacji z rówieśnikami lub podejmowaniu codziennych decyzji. Na przykład dowiadujemy się o tym, że warto realizować postawiony sobie cel, ale nigdy nie kosztem kogoś innego.

W jednej z części zachęcamy do chodzenia do biblioteki, mówimy też o tym, że pożyczone książki należy zwracać, nie gubiąc ich po drodze. A przy okazji dziecko dowiaduje się, jak należy się zachować, gdy to nie książka, ale ono gdzieś się zgubi, straciwszy z oczu swojego opiekuna. To wszystko ukryte jest pod warstwą dobrej zabawy i wielu okazji do śmiechu.

 

Psotnik: Zachęcacie? Czemu mówisz w liczbie mnogiej?

Marcin Kozioł: Bo jest tu ze mną Dorota Koman, redaktorka moich książek. I tej nowej serii również. A redaktorka czy redaktor nie jest technicznym elementem tworzenia procesu książki, to bez wątpienia jej współtwórca. Tak właśnie myślę o roli Doroty.

 

Psotnik: Serio? Nikt nigdy tak nie mówi o redaktorach 😊 Przynajmniej ja się z tym dotąd nie spotkałem!

Marcin Kozioł: Zawód redaktora bywa niedoceniany. Ale ja uważam, że warto o tym mówić, jak wiele książka zawdzięcza redakcji. Zwłaszcza książka, która ma być naprawdę przyjazna dziecku – czyli taka, w której nic nie przeszkadza w odbiorze. Bez dobrego redaktora każda książka – czy to dla dzieci, czy dorosłych – wiele traci. Na szczęście od prawie dekady mam okazję pracować z Dorotą, a to redaktorka najlepsza z możliwych! Zredagowała ponad tysiąc książek, pracując nad tekstami najwybitniejszych polskich autorów.

 

Psotnik: Doroto, to opowiedz, proszę, na czym polega Twoja praca.

Dorota Koman: Praca redaktora to głównie merytoryczne sprawdzenie treści i poprawki. Zajmuję się głównie książkami dla dorosłych, gdzie czasem muszę zredagować milion czy nawet dwa miliony znaków, sprawdzić wiele faktów, poprawić stylistycznie, konstrukcyjnie, niekiedy opracować przypisy. Wtedy praca wygląda inaczej niż w przypadku opowieści o Malince Wombat. Tu praca redaktora jest niby prostsza, niesie jednak inne wyzwania.

 

Psotnik: Co konkretnie masz na myśli?

Dorota Koman: Cały czas trzeba pamiętać o małym odbiorcy. Zdania powinny być krótkie i bardzo precyzyjne. Muszą też pięknie brzmieć, bo będą wielokrotnie czytane na głos. Czytam je więc na głos, żeby sprawdzić, jak brzmią. Pomaga mi w tym na pewno to, że śpiewam i piszę wiersze (no cóż, dla dorosłych 😊). Tekst musi też idealnie współgrać z ilustracją: wchodzić we właściwym miejscu, nie mówiąc już o tym, że spodenki w paski muszą być w paski i w tekście, i na obrazku. Wydaje się oczywiste? A jednak łatwo się pomylić…

 

Psotnik: Czy to główne zadania redaktorki?

Dorota Koman: Redaktor sprawdza również, czy w opowieści wszystko się zgadza, bo wiesz… bohater potrafi czasem założyć raz za razem tę samą piżamę – ot, chwila nieuwagi Autora. Gorzej, gdyby zagapił się też redaktor. A ta seria jest „spin offem” długich, wydanych kilka lat temu książek o Wombacie Maksymilianie, więc w tym wypadku te wszystkie historie muszą być spójne. Marcinowi nigdy nie zdarzył się tego typu błąd, ale czuwać trzeba.

 

Psotnik: Czyli?

Dorota Koman: Dzieci, które są bardzo bystrymi obserwatorami, mogłyby się zdziwić, gdyby któryś z bohaterów miał nagle inne upodobania, inny charakter niż we wcześniejszych książkach. Ba, inaczej mówił czy pisał.

 

Psotnik: To niesamowita praca! I ile się można dowiedzieć!

Dorota Koman: Tak, także dzięki książkom Marcina nauczyłam się wielu rzeczy.

 

Psotnik: Czego na przykład? Najbardziej zaskakująca rzecz, której się dowiedziałaś o wombatach to….?

Dorota Koman: Że wombaty robią kwadratowe, a raczej sześcienne kupki. 😊 Kiedyś Dorota Wellman i Marcin Prokop odpadli w jakimś teleturnieju po pytaniu o kształt kupek wombata. Od razu odrzucili właśnie kwadratowe, a gdyby przeczytali opowieści o Maksymilianie Wombacie, to może wygraliby ten milion 😊.

A poważnie mówiąc, na przykład konsultacje naukowe pani Elviry Eevr Djalchinovej-Malec, dotyczące nazw używanych w tej książce, okazały się bardzo cenne, gdy kilka tygodni później redagowałam niezwykły album Andrzeja Ziółkowskiego, ze wstępami Dalajlamy i Olgi Tokarczuk. Jak widać, redaktor uczy się całe życie. A książki dziecięce traktuje równie poważnie jak wspomniany album „Universal Wisdom. Wieczysta Mądrość”. Bo „czym skorupka za młodu nasiąknie…”.

Psotnik: Jakie są największe wyzwania dla autora i redaktorki w tworzeniu nowej serii książek dla przedszkolaków?

Marcin Kozioł: Musimy z jednej strony kształtować dziecko, żeby dać mu coś innego, coś bardziej wartościowego od przekazów, które zna z telewizji, gier komputerowych czy internetu, a jednocześnie dostosować się do jego percepcji, do jego postrzegania świata, który został już w pewien sposób ukształtowany przez nowoczesne media. Książki muszą być dynamiczne, ciekawa akcja to podstawa. Nie można pozwolić sobie na dłużyzny, na przykład zbyt rozwlekłe opisy. I każde słowo trzeba ważyć, by miało właściwą temperaturę, barwę, a jednocześnie nie było zbyt trudne do przeczytania i wypowiedzenia przez dziecko.

 

Psotnik: Trudno było wszystko zmieścić w tak krótkim tekście?

Marcin Kozioł: To było prawdziwe wyzwanie: połączyć piękne, olbrzymie ilustracje i ciekawą historię na niezbyt wielu stronach tak, żeby nie przytłoczyć czytelnika. Trzeba było doprowadzić do perfekcji sztukę skracania i wyrażania myśli. To jest wielka nasza odpowiedzialność, wspólna praca i odpowiedzialność autora i redaktora.

 

Psotnik: Jak wam szło skracanie?

Dorota Koman: Jako redaktorka jedynie nadaję kierunek. Jeżeli czytając jakiś fragment książki czuję się zmęczona, to nie, nie dzwonię od razu do autora, tylko odkładam maszynopis. Po czym podchodzę do tej części kolejny raz i jeśli ponownie mam wrażenie, że spada tempo, że czuję się przytłoczona, to skracam. A raczej proponuję skróty i zmiany.

 

Psotnik: Autorzy się za to nie obrażają?

Dorota Koman: Na pewno nie Marcin. On czasem tak się zapala do tego skracania, że oddaje mi tekst jeszcze bardziej skrócony, przebudowany – a dzięki temu prostszy i bardziej klarowny.

Marcin Kozioł: Mówiłem! Redaktor to jest najlepszy przyjaciel autora.

Psotnik: Pamiętacie jakąś wyjątkową przygodę związaną z redakcją książki, nad którą wspólnie pracowaliście?

Marcin Kozioł: Raz w jednej z moich książek wystąpił bohater, który był połączeniem konia i zebry… Jego tata był koniem, a mama zebrą. Problem był w tym, że ten gatunek, który rzeczywiście istnieje, nie miał w polskiej nauce nazwy. W literaturze naukowej funkcjonował termin angielski. Trzeba było wymyślić polską nazwę, która byłaby akceptowalna zarówno dla dzieci, jak i dla środowiska naukowego. Pojechałem do instytutu przy Uniwersytecie Warszawskim, znalazłem profesora i doktora, którzy zajmują się podobnymi sprawami, i wspólnie stworzyliśmy nazwę ZEBROŃ.

Dorota Koman: Zebroń… gdyby puścić wodze fantazji językowej, to mógłby być gość, który zasiedział się na zebraniu! Prawda? A tymczasem zebronie istnieją naprawdę i trzeba było – traktując dzieci poważnie – wytłumaczyć, że takie zwierzę istnieje i że w książce o koniach – i w ich życiu, czyli w Stajni pod tęczą – jest miejsce dla zebronia. Bo to bohater świetnej książki Marcina o tolerancji. Przesympatyczny, przeczytaj koniecznie! Kiedy wkroczył na scenę – czyli strony książki –wszyscy musieli wiedzieć, że to nie fantazja, poznać i polubić zebronia. Także w tym przypadku konsekwentnie trzymaliśmy się faktów, podobnie jak ucząc dzieci rozpoznawania umaszczenie koni czy opieki nad nimi. Choć przyznasz, że nawet gdy ci to mówimy, zebroń i tak wydaje się postacią fantastyczną.

 

Psotnik: Dorota, to jaki jest główny cel pracy redaktora?

Dorota Koman: Najważniejsze, by wszystko wydawało się oczywiste. Nie zdziwiło Cię nigdy, że w książce nie ma pojedynczych zdań akapitu na górze czy dole strony? To redaktor stara się, by nie było takich „wdów” i „bękartów”. Nie mówiąc już o tym, że liczba stron musi dzielić się przez 8. I to też trzeba dobrze zaplanować. No i rzecz podstawowa przy kolorowej książce ilustrowanej: tekst musi być czytelny. Nieczytelna będzie – dajmy na to – jasnofioletowa czcionka na fioletowym tle (co niestety często się zdarza). To też sprawdza redaktor. Jednak przede wszystkim: tekst nie może kuleć. Redaktor powinien tak go poprawić, żeby nie było widać „retuszu”. To paradoks: im lepiej pracuje redaktor, tym bardziej go nie widać – a książka po prostu świetnie się czyta. I tak ma być. To nasz wspólny cel: żeby dziecko wyniosło jak najwięcej z lektury. A jednocześnie jakby mimochodem uczyło się poprawnej polszczyzny, ortografii – nie ma lepszej szkoły mówienia i pisania niż czytanie.

Aha! To dobre miejsce, by podkreślić, że redaktor to nie korektor. Praca korektora to temat na inną rozmowę. To on wychwytuje literówki. I jest absolutnie niezbędny, bo po pierwsze, nie ma ludzi nieomylnych. A po drugie, kiedy czyta się dany tekst wielokrotnie, to się go czyta… na pamięć. Na szczęście Wydawnictwo Bumcykcyk zatrudnia profesjonalną korektorkę.

 

Psotnik: Najpierw Maksymilian Wombat, teraz Malinka Wombat… Skąd u Ciebie, Marcinie, podróżnicze tematy w książkach dla dzieci?

Marcin Kozioł: Od zawsze uwielbiam podróżować. Przez pięć lat byłem dyrektorem Mediów elektronicznych National Geographic Polska. Sporo podróżowałem. W nagrodę za osiągnięcia mogłem wybrać dowolne miejsce na świecie i tam spędzić trochę czasu. Wybrałem maleńkie państwo w Himalajach, Bhutan. Gdy tam przylecisz, znajdziesz się nagle w zupełnie innej rzeczywistości. Wszyscy mieszkańcy do pracy lub szkoły chodzą w narodowych strojach. Gdyby ich nie założyli, dostaliby mandat, bo król – Jego Wysokość Smok – wydał takie rozporządzenie. A za niestosowanie się do prawa i niepłacenie mandatów można pójść do więzienia, więc nie ma żartów… Wylądowałem w innej bajce. I to tam właśnie zrodził się pomysł na książkę „Wombat Maksymilian i Królestwo Grzmiącego Smoka” o starszym bracie Malinki Wombat. Jeździłem po tym niezwykłym kraju, robiłem zdjęcia, a potem opowiedziałem pierwszą historię o Maksymilianie i jego przygodach w Himalajach. Choć trudno w to uwierzyć, to jedyne państwo, w którym istniało Ministerstwo Szczęścia, a na koniec roku mierzono szczęście narodowe, a nie tylko pieniądze w skarbcu.

 

Psotnik: Brzmi jak bajka…

Marcin Kozioł: Ale to wcale nie jest bajka. Tak było. To zasługa władcy Bhutanu. Naprawdę dobrze opowiedziane historie potrafią w wymyśloną fabułę wpleść fakty w taki sposób, by zaintrygować nimi czytelnika równie mocno, co wymyślonymi przygodami. Lecz żeby wszystko dobrze wypadło, by uniknąć jakichś niedociągnięć, kluczowa jest rola dobrego redaktora. A celem naszej wspólnej pracy jest książka przyjazna dziecku.

Jeśli Marcin Kozioł i Dorota Koman w rozmowie o redagowaniu książek przyjaznych dziecku to dla Ciebie nadal za mało i masz ochotę przeczytać więcej rozmów Psotnika z twórcami książek dla dzieci, to zapraszamy tu!

Reklama

Posty powiązane

Zostaw komentarz